Język w trzy miesiące?

Napisał do mnie jakiś czas temu jeden z czytelników. Tomek spędza czasem urlop w obcym kraju, którego języka nie zna. Jego pytanie brzmi: w jaki sposób – mając do dyspozycji rozmówki, Internet i 3 miesiące czasu – przygotować się najlepiej do urlopu pod względem językowym? Pisałem trochę na ten temat w poście Język na wakacje, ale zdaniem Tomka tekst ten „nie odpowiedział (…) w pełni na to zagadnienie, szczególnie pod względem technicznym, pt. mamy rozmówki i Internet i co dalej, jakie kroki powinienem podjąć? (…) Fajnie byłoby mieć taki techniczny przykład z rozpisanymi krokami, przykładowym planem, bo diabeł tkwi w szczegółach.”

Źródło: marfis75 via photopin cc

Spróbuję się dzisiaj zmierzyć z tym wyzwaniem. Opowiem Wam, jak ja bym się zabrał za naukę języka na trzy miesiące przed wyjazdem za granicę. Nie jestem oczywiście w stanie stworzyć uniwersalnego planu nauki, który każdemu będzie pasował. Każdy jest w trochę innej sytuacji, ma inne umiejętności, doświadczenia, preferencje, inną ilość czasu do dyspozycji – to wszystko wpływa w istotny sposób na podejście do nauki (na temat szukania odpowiedniej metody dla siebie pisałem już w artykule Idealna metoda nauki języka, a o różnych podejściach do planowania nauki możesz z kolei przeczytać tutaj). Mam jednak nadzieję, że mój pomysł może być dla kogoś z Was inspiracją.

Na początek kilka założeń. Otóż wyobraźmy sobie, że wyjeżdżam za trzy miesiące do Włoszech, a po włosku nie umiem powiedzieć ani me, ani be, ani kukuryku. Podczas wyjazdu chciałbym być w stanie dogadać się z Włochami w podstawowych sprawach – umieć kupić to i owo w tradycyjnym sklepie, zapytać o drogę (i zrozumieć odpowiedź), kupić bilet na pociąg, dogadać się w hotelu… Na naukę mogę przeznaczyć pół godziny dziennie.

Pierwsze parę dni poświęciłbym na ogólne zapoznanie się z językiem. Lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia :-) Zacząłbym pewnie od przejrzenia artykułu na Wikipedii, a jeśli coś by mnie zaciekawiło, to poszperałbym trochę w Internecie i poszukał dodatkowych informacji. Koniecznie włączyłbym sobie jakąś stację radiową albo poszukał na YouTubie włoskich filmików, żeby posłuchać brzmienia języka. Wrzuciłbym też sobie jakieś nagrania na telefon i posłuchał włoskiego w drodze do pracy i z powrotem.

Kolejna ważna rzecz: zapoznałbym się z zasadami włoskiej wymowy i spróbował przeczytać kawałek tekstu, do którego mam nagranie (żeby móc się porównać z lektorem i wychwycić oczywiste błędy). Na szczęście włoski nie sprawia szczególnych problemów pod tym względem – nie ma w nim jakichś dziwnych dla Polaka dźwięków, a wymowa i zapis są ze sobą dość ściśle ze sobą powiązane. W przypadku wielu innych języków kwestia wymowy jest jednak dużo bardziej problematyczna i wymaga dłuższego przygotowania.

Po kilku dniach przeszedłbym do właściwego zadania: uczenia się zdań i wyrażeń, które mogą mi się przydać podczas wyjazdu. Takie zdania trzeba najpierw gdzieś zdobyć. Oczywistym rozwiązaniem są rozmówki, ale uwaga – koniecznie poszukałbym takich, które miałyby płytę z nagraną całą treścią. W końcu języka będę używał głównie w mowie, a nie w piśmie, więc od początku nauki powinienem się skupić na trenowaniu ucha.

Dobrą alternatywą dla rozmówek są też zasoby Internetu. Można zacząć choćby od strony Omniglot, która zawiera garść podstawowych fraz wraz z nagraniami, ale również linki do innych stron, gdzie przetłumaczonych zdań można znaleźć więcej. Do szukania zdań dobry jest też serwis Tatoeba, o którym pisałem niedawno. Gdybym nigdzie nie mógł znaleźć jakichś zdań, których chciałbym się nauczyć, popytałbym ludzi na forach językowych, np. na Wordreference.com. Gdyby mi natomiast brakowało wymowy jakichś zdań, spróbowałbym ją zdobyć na serwisie Rhinospike.

No dobrze: mam zdania, mam ich nagrania – co dalej? Zabrałbym się za naukę z Anki. Nie będę teraz opisywał, co to za program – więcej informacji można znaleźć tutaj. Każdego dnia brałbym na warsztat kilka zdań (zaczynając od tych, które wydają mi się najbardziej potrzebne) i dla każdego z nich tworzył nową fiszkę, „aktywną” lub „pasywną”:


Teraz wystarczy zacząć naukę. Każde zdanie odczytywałbym kilka lub kilkanaście razy na głos (powtarzając za lektorem) i próbował jak najlepiej zapamiętać. Po paru dniach pierwsze zdania zaczną wracać w ramach powtórek – te, z którymi mam największe problemy, będą przypominane odpowiednio często, dzięki czemu po pewnym czasie zdołam je sobie w miarę dobrze przyswoić.
Myślę, że jednego dnia uczyłbym się maksymalnie 5 nowych zdań. Po 80 dniach nauki będę miał do dyspozycji ok. 400 zdań, co powinno mi pomóc w miarę dobrze się odnaleźć w kilkunastu najbardziej typowych sytuacjach. A trzeba pamiętać, że każdego dnia oprócz nauki nowych rzeczy będę miał wiele zdań do powtórzenia.

Nauka zdań i wyrażeń z Anki zajmowałaby mi większość czasu, który mam do dyspozycji. Poza tym każdego dnia poświęcałbym kilka minut na jakieś dodatkowe zajęcia:


I to tyle. Czy to by wystarczyło, żeby osiągnąć sukces? Nie wiem, bo nigdy nie próbowałem realizować takiego projektu! Przypuszczam, że w trakcie nauki – w zależności od napotykanych problemów – modyfikowałbym ten plan, tak żeby jak najlepiej doprowadził mnie do celu.

Co powiecie na taki sposób nauki? Podeszlibyście do takiego zadania podobnie czy zupełnie od innej strony? Komentarze czekają!

Etykiety: ,